10.12.2014
Złote gody, czyli pamiątki z Breslau


Brama była zwykle otwarta, "żeby się wietrzyło". Czy pomagało - trudno powiedzieć, bo zapach wilgotnych cegieł po prostu cię pochłaniał, gdy tylko przekroczyłeś próg. Schody z lekko uginających się desek, trzeszcząca balustrada pomalowana zieloną farbą, szeroki, niski parapet przy wielkim oknie na klatce schodowej.  Drzwi do mieszkań - pełen eklektyzm. Ale były i te stare, z szybkami wstydliwie zasłonięte firanami, takimi starymi, z grubych splotów. Na każdym piętrze mieszkała czyjaś babcia (przez co rozważałam istnienie jakiejś pradawnej, magicznej zależności, że babcie po prostu muszą mieszkać w kamienicach, to taki naturalny habitat osób 70+). Czasami nawet babcia z dziadkiem, choć dziadkowie byli raczej towarem deficytowym.

Wycieczki do kamienicy, w której mieszkała rodzicielka mojej rodzicielki wspominam z rozrzewnieniem. Było trochę jak w dużym rodzinnym domu. Nie tylko brama była otwarta. Bawiąc się na podwórku z grupą dzieciaków wiedziałam, że w razie czego (i nie mam tu zaraz na myśli wyłącznie jakiegoś strasznego kataklizmu, ale też i rozbite kolano czy nagłe zapotrzebowanie na coś do picia ;)) mogę zapukać do dowolnych drzwi. 

W niektórych mieszkaniach czas się zatrzymał. Drewniane toaletki, piękne witryny z fazowanymi szybkami, ciężkie, zdobione krzesła. W innych pyszniły się kredensy z lat 50., takie na wysoki połysk. Niektórzy poszli z duchem czasu, kupili meblościanki i z lubością wypełniali je kryształowymi wazonami. Ale wysokie stropy, szerokie deski na podłodze, charakterystyczne włączniki światła, skrzynkowe okna i wielkie kaflowe piece nie pozwalały zapomnieć, że to kamienica. Niekiedy nawet dobitnie można było odczuć, że to kamienica poniemiecka. Napisy na skrzynkach, fragmenty starych gazet i wreszcie przedmioty. Takie zdecydowanie nie z tej bajki, np. ogromna żeliwna wanna na nóżkach (a właściwie łapkach). Jak ja za nią teraz tęsknię! Niestety, ponad dwadzieścia lat temu te wszystkie smaczki wzbudzały we mnie takie emocje... jak w rybie Luwr.

Teraz po tamtej kamienicy został tylko plac zarośnięty trawą.

Dopiero niedawno przypomniałam sobie o mojej ówczesnej ulubionej zabawce znalezionej gdzieś w starym mieszkaniu babci. Sądziłam, że mam bujną wyobraźnię, ale teraz nie umiem powiedzieć, do czego mi ta rzecz właściwie służyła.
Napis na awersie głosi: "Seid fröhlich in Hoffnung, geduldig in Trübsal, haltet an am Gebet", czyli "Bądźcie radośni w nadziei, cierpliwi w strapieniu, pozostańcie w modlitwie".
Na rewersie już sam konkret: Die Evangelische Kirche der Altpreußischen Union * Zur Goldenen Hochzeit - Kościół Ewangelicki Unii Staropruskiej * Z okazji złotych godów.

Wujek Google twierdzi, że to lata 20. XX w.

Co robiła ta pamiątka gdzieś w jednej z wrocławskich kamienic? Jak potoczyły się losy osób, które zostały nią uhonorowane? Czy mieszkanie zajmowane przez moją babcię należało do nich, czy do ich dzieci lub dalszej rodziny? Jaka była ta para, która przeżyła wspólnie przynajmniej 50 lat? Czy zastało ich w Breslau piekło wojny? Nigdy nie uda mi się tego dowiedzieć, ale pytania i tak natrętnie się kłębią, mnożą, wracają i przyprowadzają ze sobą swoich znajomych.


Macie w domu takie rzeczy, które ostentacyjnie wspominają swoich poprzednich właścicieli? Pocztówki, meble, zdjęcia, drobiazgi...? Dajcie znać w komentarzach.


Czytaj dalej